tytuł


Recenzje młodzieżowe - bo młodzież też lubi czytać!

poniedziałek, 14 września 2015

"Nie będę Francuzem" - Mark Greenside - recenzja

Okładka książki Nie będę Francuzem (choćbym nie wiem jak się starał)
Francja to kraj dziewic, szampana i dojrzałych serów.  Chyba jedyne takie państwo na świecie, którego elegancja i wykwintność przyciąga z tak ogromną siłą turystów z każdego zakątka globu. Marka Greenside’a także pochłonęła francuska atmosfera. Autor, a zarazem główny bohater książki, obiecał sobie, że za żadne skarby nie stanie się Francuzem. Może jednak zacznę od początku.

Mark to Nowojorczyk, mieszkający w Kalifornii. Zbliżają się wakacje, a razem z nimi pojawia się pytanie: „Gdzie je spędzić?”. Druga połówka wpadła na świetny pomysł wyjazdu do Europy, do Francji. Greenside’owi nie bardzo się ta propozycja spodobała, ale w końcu przystał na błagania dziewczyny i wyjechali na całe 8 tygodni do Finistère, niewielkiej, celtyckiej wsi…

Już pierwszego ranka wita go bicie kościelnych dzwonów i malowniczy obraz wschodzącego słońca. Mark nie zdawał sobie sprawy, że (jak się później okazało) Francuzi robią wszystko na opak. Drugie piętro nazywa się la premier étage, ludzi nie dziwi Amerykanin wychodzący z domu przez okno, nie zwracają uwagi, gdy w pomiętych ciuchach po długiej nocy przemierza uliczki wioski. W kościele, zupełnie inaczej niż w Stanach, gdzie figura Jezusa zajmuje cały ołtarz, tu jest wielkości krewetki. Do osiedlowego sklepiku Francuzi przychodzą elegancko ubrani, niczym wyrwani prosto z wybiegu jednego z popularnych na cały świat, francuskiego domu mody. Zagubionemu Amerykaninowi, przyzwyczajonemu do biegania po zakupy w dresie, otwierania drzwi w przeciwną stronę i szybkiego, wręcz pędzącego trybu życia nasuwa się jedno pytanie: Co z tą Francją jest nie tak?!

Przedstawiona w totalnym kontraście do Stanów, spokojna, wręcz flegmatyczna wioska urzeka swą prostotą i malowniczymi widokami, które nietrudno sobie wyobrazić przy tak plastycznych opisach krajobrazu.
Nietuzinkowe poczucie humoru wypełnia tę książkę po brzegi. Chyba nie było strony na której bym się chociaż nie uśmiechnęła. Zabawne sytuacje spotykają Amerykanina na każdym kroku. W kościele, piekarni, nawet we własnej lodówce.

Zupełnie się nie spodziewałam tego, co odnalazłam w tej książce. Nie jest to tylko „relacja z podróży”. To opowieść o aklimatyzowaniu się w obcym kraju, bez znajomości języka, ani obyczajów. W kraju, w którym nie znasz nikogo, a stan domu, w którym dane jest zamieszkać, pozostawia wiele do życzenia. Rzuciło mi się w oczy, że Mark Greenside naprawdę został zauroczony Francją. Ogrom opisów takiego najzwyklejszego życia codziennego, krajobrazów, specyfiki sąsiadów pozwala myślami przenieść się te dwa tysiące kilometrów na zachód, bez wychodzenia z domu.

Książka jest napisana lekkim językiem, nawet mimo dość sporej ilości francuskich wtrąceń, nie trzeba się wysilać by ją zrozumieć. Muszę szczerze przyznać, że jestem zaskoczona, że aż tak mnie wciągnęła. Sięgnęłam po nią głównie ze względu na okładkę, przyciągającą wzrok swoją prostotą, ale i ekstrawagancją zarazem.

Nie ma w niej jako takiej akcji, nie znajdziemy żadnej nierozwikłanej zagadki, ani nieoczekiwanych zwrotów akcji. Zamiast tego będą hektolitry śmiechu i tony ciekawych informacji. Polecam tę książkę, jako interesujący wstęp do podróży dla tych, którzy planują wycieczkę do Francji i wszystkim, którzy pragną poznać ten kraj bliżej, prawie od podszewki, mimo że okiem turysty.


Ananaska, 17 lat

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Świat Książki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz